Jestem wychowawcą i dla mnie to coś znaczy
Czwartek. Budzę i czym prędzej odsłaniam rolety. Świeci słońce. To dobry znak, ponieważ potrzebuję dziś sporej dawki energii, a promienie światła działają na mnie kojąco. Wstaję z pozytywnym nastawieniem. To będzie długi dzień. Mam dziś osiem lekcji, a po nich zebranie z rodzicami moich „czwartaków”. Będzie dość długo. Nazbierało się sporo spraw, które muszę omówić z rodzicami. Ubieram się elegancko i pędzę do pracy. Pierwsze dwie lekcje mam z ósmoklasistami. Powtarzamy lektury do egzaminu. Jest twórczo, a atmosfera przyjemna. Spoglądam przez okno. Pobliski park spowija słońce. Z oddali widzę moich wychowanków zmierzających do szkoły. Uśmiecham się. Poznaję ich już z daleka: Adam idzie powoli, ciągnąc za sobą worek po chodniku (zaraz znowu będzie dziurawy i mama będzie musiała kupić kolejny), Asia szybko przebiera nogami, wyprzedza Adama, odwraca się, żywo gestykuluje. Worka nie widzę. Pewnie znowu zapomniała… Będzie płacz.
Po dwóch lekcjach i dyżurze miedzy nimi czas na kawę. Próbuję bezszelestnie przedostać się do pokoju nauczycielskiego. Jest to trudne z kilku powodów. Szpilki stukają o podłogę dość intensywnie, co daje moim czwartakom znak, że jestem. Nie muszę długo czekać. Ktoś obejmuje mnie w pasie. To Ania. Jest najmłodsza z rodzeństwa. Mieszka z tatą. Lewie pamięta swoją mamę. Potrzebuje czułości. Odwzajemniam uścisk, głaszczę ją po głowie. Ania uśmiecha się i już pędzi dalej. Widzę przed klasą pozostałe „czwartaki”. Piętnaście razy odpowiadam „dzień dobry” i gestem daję znak, że na wychowawczej odpowiem na wszystkie pytania, a teraz, muszą zrozumieć, kawaaaa… Puszczam im oko i maszeruję dalej. Już prawie jestem przy pokoju, gdy prawie wpadam na Kacpra. Jeszcze centymetr i zderzylibyśmy się głowami. Spoglądam mu w oczy. Widzę łzy. Mam złe przeczucia. Kacper wychowuje się tylko z dziadkiem, miłym starszym panem. Są ze sobą bardzo zżyci. Po dwóch minutach już wiem, że się nie myliłam. Dziadek trafił do szpitala. Kacper nie będzie mógł myśleć o niczym innym. Mówię mu, żeby był silny i wytrzymał do wychowawczej, wtedy spokojnie porozmawiamy. Robi mi się bardzo przykro.
W końcu docieram do pokoju. Wpadam z impetem i kieruję się w stronę czajnika. Gdy chwytam urządzenie, słyszę za sobą głos Kamila: „Twoja klasa to jakiś dramat. Nic na nich nie działa. Przekrzykują się jeden przez drugiego”. Po chwili do Kamila dołącza Edyta: „Martyna chowa się pod ławkę, Ania wiecznie ma coś do powiedzenia, a Darek nie odpowiada wcale. Co z nim jest? Ja ci, Iza, naprawdę współczuję”. Biorę głęboki oddech i odpowiadam, że wiem i ich rozumiem. Nie jest łatwo. Dzieci z dysfunkcjami jest wiele, w klasie są też problemy społeczno-emocjonalne. Tłumaczę, że obserwuję uczniów, działam z ogromną pomocą koleżanki pedagożki (bez niej byłoby mi jeszcze trudniej), podejmujemy środki zaradcze. Badamy w poradni, konsultujemy z psychologiem i psychiatrą, kontaktujemy się z kuratorem. „Dajcie mi czas. Kiedyś będzie lepiej, ale na tę chwilę nie umiem jeszcze powiedzieć, kiedy..” Parzę kawę i wypijam kilka łyków. Wychowanie to nie machnięcie czarodziejską różdżką, to proces – czasem długotrwały. Jesteśmy razem dopiero pół roku, a już widzę efekty naszej wspólnej pracy. Daria pisze już każde zdanie wielką literą, a Basia potrafi napisać notatkę tak, że i ja, i ona możemy ją bez problemu odczytać. Może to nic – a dla mnie to naprawdę wiele.
Następne dwie godziny spędzam z kolejną klasą ósmą. Jest przyjemnie, choć nie mogę się skupić. Myślę o Kacprze, a poza tym bolą mnie nogi od tych szpilek. Na dyżurze skupiam się na rozmowach z uczniami. Mateusz jest świetny z mitologii – bije mnie wiedzą na głowę. Weronika jest zafascynowana nową książką, a Sylwia stresuje się dzisiejszymi testami sprawnościowymi do klasy sportowej w szkole ponadpodstawowej. Przerwa szybko mija.
W końcu wychowawcza. „Czwartaki” jak tsunami wlewają się do klasy. Wszyscy chcą mówić naraz. W głowie wirują mi różne myśli. Jestem jednocześnie szczęśliwa, zła i rozczarowana. Nie wiem, od czego zacząć. Czyją sprawą zająć się jako pierwszą. Patrzę na Kacpra. Jest przybity. Już wiem. Nie ma rozmowy bez refleksji. Uciszam klasę i koncentruję ich uwagę na kopertach, które mamy przyczepione do szafek na końcu sali. Jest ich sześć. Na każdej z nich jest inny napis, np.: Chcę powiedzieć, że… Chcę podziękować… Mój sukces… Rozdaję dzieciom małe kartki, proszę o wpisanie swoich myśli i włożenie do odpowiedniej koperty. Kto chce, może się podpisać. Przez chwilę jest cisza. Uczniowie piszą, niektórzy proszą o kolejne kartki. Po kilku minutach koperty się zapełniają. Siadamy w kręgu. Wyciągam kartki po kolei i na głos czytam te, które są podpisane. Daniel jest szczęśliwy, że dostał czwórkę z przyrody. Malwina chce powiedzieć, że była na zawodach w piłce nożnej i dobrze jej poszło, a Kacper jest smutny, bo dziadek trafił do szpitala. Jedną kartkę chowam do kieszeni. W dalszej części lekcji rozmawiamy o smutku Kacpra oraz kłopotach i radościach innych dzieci. Ta lekcja mija jak z bicza trzasnął.
Po lekcjach mam pół godziny do spotkania z rodzicami. Szybko ustawiam stoliki w podkowę. Z kieszeni wyciągam kartkę. „Chcę powiedzieć, że gdyby nie pani, nie byłoby sensu przychodzić do szkoły”. Wiem, że to od Kacpra… Wzruszam się i utwierdzam w przekonaniu, że działania wychowawcze mają sens. Małymi krokami, ale do przodu. Ktoś powiedział, że sukces jest efektem tysiąca porażek. Pomału zbierają się rodzice. Parzymy kawę, siadają przy stolikach. Zamykam drzwi. Wiem, że to będzie długi dzień. Pora zabrać głos: „Dzień dobry państwu. Od września jestem wychowawczynią państwa dzieci i dla mnie to coś znaczy”.
PS Imona bohaterów zostały zmienione.
Wiary w drugiego człowieka i morza cierpliwości.
Tego sobie i Wam życzę w tym roku szkolnym.
IB
0 komentarzy